SPRAWOZDANIE Z
QUEENS: PRZYTUŁEK SZTUKI – THE LIVING MUSEUM W CREEDMOOR PSYCHIATRIC CENTER, W QUEENS. NOWY JORK
w Art in America,
czerwiec 1993
Living Museum,
zespołowy, niezwykły projekt, nieprzerwanie realizowany w Creedmoor Psychiatric
Center, stanowiący nie lada wyzwanie dla tradycyjnego sposobu myślenia o
sztuce.
Prawie każdego
dnia, w Budynku nr 75 w Creedmoor
Psychiatric Center wita nas znajomy głos. „Tu Vincent Price” – mówi. „Zaraz
zobaczą państwo jedne z największych na świecie dzieł sztuki”. To, że Vincent
Price, król wyświetlanych późną nocą horrorów, pojawia się w największym i
powszechnie znanym nowojorskim „ośrodku dla psychicznie chorych” być może
nikogo nie dziwi. Dużo bardziej zdumiewa nas
fakt, iż zapewnia nas on, że znajdziemy tu „wielkie dzieła sztuki”. W
rzeczywistości głos Price’a pochodzi z albumu „Luwr z Vincentem Price” i jest częścią jednej z instalacji w budynku
wystawowym szpitala Creedmoor – the Living Museum.
Prawdziwym
przewodnikiem jest tu Bolek Greczyński, założyciel i dyrektor the Living
Museum, pracownik szpitala, kustosz i artysta
współtworzący muzeum oraz konserwator, utrzymujący je w należytym
stanie. W 1984r. Bolek razem z przyjacielem Janosem Martonem, psychologiem z
Creedmoor Psychiatric Center, wpadł na pomysł stworzenia projektu dla pacjentów
szpitala, realizowanego w nieużywanym budynku dawnej kuchni. Planowano
wysprzątać powierzchnię wielkości ok. 20.000 m2, i następnie przy pomocy
pacjentów wypełnić tę przestrzeń dziełami sztuki. Do tej pory, wzięło w nim
udział ponad 500 chorych.
The Living
Museum jest jednocześnie pracownią i muzeum. Tak jak muzeum, otwarte jest dla
zwiedzających, lecz jednocześnie stale, podobnie jak w pracowni, tworzy się w
nim nowe prace. Stare, z upływem czasu, poddawane są ciągłym transformacjom. W
The Living Museum realizuje się wiele projektów i wystawia dużo różnych form
sztuki. Codziennie powstaje tu coś, co artyści określają jako „in-the
meantime-art” (sztuką chwili). Pacjentom daje się materiały, z których mogą
zrobić cokolwiek, co tylko sobie życzą, w całkowicie własnym stylu. Znajdziemy
tu też przemyślane, wciąż zmieniane i uzupełniane konceptualne instalacje,
będące częścią projektu „Battlefields” (Pola bitewne) a także prace,
przeznaczone specjalnie na wystawy w galeriach sztuki. Są one często
kontynuacją instalacji, czasem jednak są czymś zupełnie nowym, wykonanym przez
„Battelfields Crew” (Załogę „Pól bitewnych”), składającą się z pacjentów, od
wielu lat pracujących z Bolkiem w the
Living Museum.
Bolek porównuje
tu siebie do reżysera. Pomaga organizować projekt, pozostawiając swobodę
twórczą jego uczestnikom (mówi: „zmieniam wrażliwość w broń”). Wymyśla coś,
pozostawiając realizację innym, udowadniając tym samym, że sztukę można tworzyć
z każdym i wszędzie. „Dzień w dzień dowodzi to jak słuszne było
stwierdzenie Beuys’a, który mawiał:
„Każdy jest artystą” . W tym sensie, projekt Bolka przypomina projekty innych
artstów, których celem jest demistyfikacja sztuki (szczególnie teorii
„samotnego geniusza”), realizujących swoje projekty z pomocą twórców
nieprofesjonalnych, takich jak Mierle Laderman Ukeles (pracującego z
pracownikami Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania Miasta czy Tim Rollins
(pracującego z dziećmi z Bronx). Bolek twierdzi, że wspólna praca „Battelfield
Crew” wywodzi się także z „wczesnego” Roberta Wilsona (List do królowej
Wiktorii, czy Spojrzenie Głuchego), prac Davida Hammons’a, metod Pina Bausch’a,
poszukiwań Tony’ego Kushner’a, zmagań Paul’a Schrader’a i eklektyzmu Jonathan’a
Borofskiego.
Zarówno
wcześniejsze działania artystyczne Bolka, jak i te związane z the Living
Museum, stanowią krytykę dominującego systemu wartości i komercjalizacji
sztuki. W 1975, po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych w Polsce, Bolek był
związany z grupą WPROST, skupiającą malarzy politycznych i intelektualistów,
wychodzących z wystawami na ulice. Był też aktorem awangardowego Teatru Stu,
podróżującego po Europie i Ameryce Łacińskiej, którego spektakle odbywały się w
wielkim namiocie cyrkowym. Jeszcze w Polsce, Bolek otrzymał zezwolenie na używanie wielkiego,
opuszczonego budynku dawnego kina. Przerobił go na galerię sztuki. Do udziału w
organizowanych przez siebie wystawach zapraszał reżyserów teatralnych, aktorów,
piosenkarzy i poetów. „W tamtych latach, podobnie jak teraz – mówi – głównym
celem mojej pracy było i jest znalezienie autentycznego, prawdziwego widza.
Wykorzystując konstrukcje otwarte i niekonwencjonalne przestrzenie, chcę
przyciągnąć ludzi, którzy nigdy do
galerii nie chodzą”. Wśród 50 000 osób, które odwiedziły the Living Museum w
przeciągu ostatnich dziewięciu lat, było jedynie paru profesjonalnych
historyków czy krytyków sztuki.
Przechodząc na
poziom drugiego piętra muzeum, w przestrzeń wystawową projektu
„Battelfields”, niespodziewanie
wchodzimy do niezwykłego pokoju – lasu, w którym prawdziwe drzewa oddziela
kręta, malowana, przypominająca obraz ścieżka. Będąc konfrontacją sztuki,
natury i piękna z kontekstem szpitala, pokój ten, nazywany „Landscapes Before
the Battle” (Pejzaże przed bitwą) stanowi kiczowatą komorę dekompresji, parodię
utopii, drwinę z oczekiwań widza. Podążając ścieżką dochodzimy do głównej
części the Living Museum, pracowni, w której chaotycznie porozstawiano biurko,
telefon, stolik z gorącą kawą i ciasteczkami oraz prowizoryczne stoły do pracy,
założone stosami papieru i przyborów artystycznych. Z pracowni, przez drzwi
wychodzi się na mezzanino, którego otwarte korytarze, niczym ganki, otaczają
wielką, centralną przestrzeń. Tu w kierunku dachu wznoszą się gigantyczne
przewody znajdujących się niżej dawnych pieców. Stąd też można wejść do
poszczególnych pomieszczeń.
Korytarze
wypełnione są różnymi pracami – w
większości w stylu ekspresjonistycznym i figuratywnym. Są tu też oprawione w
ramy obrazy olejne, obrazy na papierze pakunkowym i murale. W czterech
narożnych salach, będących wyznacznikiem organizacji przestrzeni, mieszczą się
osobliwe, tematyczne instalacje, zrealizowane w wyrafinowanym stylu
minimalistycznym. Nawiązują one do czterech miejsc: szpitala, kościoła,
pracowni i domu. Szpital jest niezwykle ascetyczny. Po jednej stronie stoi
stare krzesło dentystyczne będące swoistym ready-made. W pobliżu znajduje się
ołtarzyk poświęcony uzależnieniu od nikotyny, zbudowany między innymi z tysięcy
starych naklejek z pudełek od zapałek. Poniżej widnieje napis: „Granice
wyznaczane przez świat zewnętrzny, zaklęcia promujące zdrowie, przyprawiające o
zawrót głowy, [to] szalone fantazje bez
papierosa. Niestety!”*. Dominantę stanowi coś co przypomina rzeźbę z kręgu Arte
Povera: olbrzymi kosz z drutu wypełniony po brzegi zmiętymi pismami (memoranda)
z Creedmoor. Ów pomnik biurokracji zabawnie drwi zarówno z powagi świata sztuki
jak i przesadnej ilości żądań administracji szpitala.
W Kościele,
ozdobionym ręcznie malowanymi witrażami i zdewaluowanymi obrazami religijnymi,
króluje święty parton z odciętymi rękami. Do
wystawionego tu podkoszulka w miejscu gdzie okrywa klatkę
piersiową, niegdyś była przyklejona
pokurczona plastikowa ręka. Jak wiele
prac w muzeum, miała być kpiną ze stereotypów kojarzonych ze szpitalem dla umysłowo chorych, zaczerpniętych jakby z
filmów grozy i dziwacznych wyobrażeń o szpitalu, przychodzących tu
ludzi. Gdy gorliwa organizacja charytatywna podarowała szpitalowi wielką ilość
biblii, w końcu przekazano je do muzeum. Tu artyści z radością pomalowali je na
złoty kolor, ułożyli jedna na drugiej i zrobili kolumny sięgające sufitu.
Ponieważ jednak zarówno pacjenci i zwiedzający nieraz sobie jakąś biblię
zabrali, kolumny z czasem znacznie
zmalały. Teraz wznoszą się jedynie na wysokość bioder. (Co dziwne biblie i ręka
to jedyne przedmioty jakie kiedykolwiek skradziono z muzeum).
Pracownia jest
hołdem ku czci niedawno zmarłego 72-letniego pacjenta mieszkającego w Creedmoor
przez ponad 50 lat. Sala ta to jego pomnik. Na ścianie wisi jego zdjęcie. Na
podłodze stoi walizka, pełna potrzebnych mu na tym świecie przedmiotów,
podpisana jednym słowem: „wypuszczony”. Dom wypełniają przedmioty codziennego
użytku, których pierwotne przeznaczenie zmieniono tak by służyły innym celom. Na
maszynce do liczenia widnieje napis AIDS [nawiązanie do add – dodawać
przyp.tłum.] , maszyna do pisania
„patrzy” na widza namalowanymi oczyma, a tekturowym pudłom nadano formę teczek.
Tematyka
czterech instalacji jest niezmiennie ta sama. Zmieniają się jedynie ich
niektóre elementy. Część obiektów przeniesiono do pustych pomieszczeń parteru,
inne wykorzystano do innych instalacji czy wystaw. Wszystkie prace wystawiane w
różnych muzeach i galeriach sztuki wracają
(nic nie jest na sprzedaż) by ponownie stać się częścią the Living Museum.
The Living
Museum realizuje niezwykły program artystyczny, jednocześnie stanowi część
Creedmoor Psychiatruc Center, skąd otrzymuje fundusze i wsparcie. Wszyscy
artyści (za wyjątkiem Bolka) są pacjentami szpitala. Według Charlotte Seltzer,
dyrektora Creedmoor oraz Pat Nolan, dyrektora oddziału rehabilitacji (które
całym sercem popierają działania Bolka i the Living Museum), od lat 70-tych,
kiedy to szpital uchodził za koszmarną instytucją, w Credmoor dość dużo
się zmieniło. Choć nadal jest on największym szpitalem psychiatrycznym w Nowym
Jorku, ilość pacjentów Creedmoor (znajdującego się w Queens, niedaleko terenów
na których organizowano niegdyś Targi Światowe) w ostatnich 30 latach znacznie
się zmniejszyła. Obecnie wynosi one 1/5 stanu z lat poprzednich. Niegdyś
przebywało tu ponad 7000 pacjentów. Od początku lat 50-tych, kiedy zaczęły
pojawiać się leki psychotropowe oraz nowe formy psychiatrii środowiskowej,
pacjentów zaczęło ubywać. Obecnie w Creedmoor przebywa około 1000 pacjentów;
przewiduje się, że w ciągu dziesięciu lat ich ilość spadnie do 700. Liczba
pacjentów dochodzących wynosi 3500. Wszystkie budynki kampusu, były niegdyś
zamieszkane przez pacjentów objętych lecznictwem zamkniętym. Ponieważ ilość
pacjentów zaczęła się zmniejszać, obecnie są one niezamieszkałe, lub wynajęte.
Do niedawna,
populacja Creedmoor była zdominowana przez pacjentów rasy białej, pochodzących
z klasy średniej. Obecnie 45% populacji stanowią pacjenci biali, 45% czarni.
Reszta to Latynosi i Azjaci. Dwie trzecie pacjentów jest płci męskiej. Wszyscy
przyjmowani są z zaburzeniami psychotycznymi, wielu zdiagnozowanych jako
schizofrenicy. Często są oni agresywni, działający pod wpływem impulsu, w
przeszłości używający narkotyków. Dawniej, większość pacjentów była spowolniona
na skutek podawania dużych dawek środków uspokajających. Obecnie największy
problem stanowi ich nadmierna
agresywność. Według władz szpitala, są oni o wiele bardziej chorzy, ale mają
więcej szczęścia, niż pacjenci 20 lat
temu.
Pacjenci
związani z the Living Museum są bardzo zróżnicowani, wiekowo, kulturowo, i pod względem poziomu
wykształcenia. Jeden z nich to były malarz grafitti. Gdy może opuścić szpital
sporządza dokładną dokumentację fotograficzną grafitti, którym grozi zagłada.
Drugi to nieśmiała, kobieta, w niezmiennym codziennym rytmie cichutko
wypisująca zagadkowe zdania na różnych przedmiotach. Trzeci po prostu siedzi i wymyśla zgryźliwe,
dziwaczne muzyczne kolaże, czy podkłady muzyczne (minuta przemówień Keneddy’ego, troszkę Offenbacha, a potem
Marianne Faithfull). Cierpią na przeróżne choroby, które właściwie nie mają nic
wspólnego z ich sztuką. „ Z początku – mówi Bolek – czytałem ich historie
choroby. Oczekiwałem pewnych rzeczy, które nigdy w tym środowisku nie miały
miejsca. W końcu, nie chciałem tego całego bagażu przeszłości. Nasza historia
miała być inna”.
Podejście
artystów/pacjentów do sztuki jest też bardzo różne. Niektórzy przychodzą do the
Living Museum by odreagować stres jakiemu poddani są na oddziale i miło spędzić
czas. Inni by stworzyć wyrafinowane dzieła sztuki i udoskonalić swoją technikę. Większość nie kształciła się w tym kierunku, ani tez nie bywała w galeriach
sztuki współczesnej. (Jeden z pacjentów, przed przyjęciem do Creedmoor
wystawiał swoje prace w galerii na 57 ulicy). Prace nie są na sprzedaż, ani nie
mają otworzyć pacjentom drogi do kariery. Większość z nich jest emocjonalnie
związana ze swoimi pracami (jeden nawet mówi, że czerpie natchnienie z ESP
[postrzeganie pozazmysłowe przyp.tłum.]. Chyba jednak najbardziej zaskakującym
jest fakt, że prace w the Living Museum mają niewiele wspólnego z pracami
określanymi jako sztuka schizofreników czy
art brut (Outsider Art, „sztuka odmieńców”). „The Living Museum,
właściwie udowadnia, że art brut nie istnieje. Jednak ludzie, którzy nigdy tu
nie byli, zwykle myślą o nim w kategoriach art brut – wyjaśnia Bolek – a potem są rozczarowani, ponieważ tu traktuje
się wszystko w sposób bardziej złożony.
Lekarze i
naukowcy wykorzystują obrazy przedstawiające i malowane przez psychicznie
chorych, przynajmniej od wczesnych lat XIX w. Próbują w ten sposób zrozumieć ich
stany. Zwykle, psychiatrzy kładą przed pacjentem pustą kartkę papieru, prosząc
go by ją jakoś zapełnił. W wyniku tego, przeważnie otrzymują obsesyjne, jakby
dziecinne rysunki, zaliczane do pewnego rodzaju art brut, będące kluczem do
bardziej naturalnego czy autentycznego stanu. Sztuka schizofreników jest jednak
faktycznie fikcją, produktem ubocznym powstałym z ograniczonych materiałów pod
presją warunków klinicznych. Kartka białego papieru jest odzwierciedleniem
podejścia do pacjenta w szpitalu, gdzie
nie ma miejsca na pokierowanie
nim czy wsparcie, gdzie natomiast oczekuje się od niego swobodnych skojarzeń,
ukazujących „magiczny” czy „schizofreniczny” sposób myślenia. Posługiwanie się
dziełem sztuki jak papierkiem lakmusowym przy badaniu sprawności umysłowej czy
uważanie jej za generator symptomów jest reakcyjne zarówno w sensie klinicznym
jak i estetycznym.
Nic bardziej
nie odbiega od założeń zespołowego
projektu the Living Museum niż takie spłycone
pojmowanie „schizofrenicznej” sztuki. Zwłaszcza Bolek z lekceważeniem
odnosi się do idei terapii przez sztukę, czy wykorzystywania jej jako jednego ze
sposobów rehabilitacji lub uspokajania pacjentów. Mówi: „The Living Museum nie
jest reakcją na czy postępem w dziedzinie sztuki osób z zaburzeniami
psychicznymi. Gdyby tak było nasze działania byłyby pozbawione większego sensu.
Idea tego projektu wywodzi się z bardziej
populistycznych, bogatszych tradycji. Zwracamy się do świadomości zbiorowej,
strachu, współpracy i przekory. Stworzyliśmy laboratorium, w którym
destabilizuje się wyobrażenia kulturowe
i sposoby odbioru. Odnosi się to zarówno do artystów jak i widzów.
Stereotypowe
wyobrażenia o sztuce ludzi psychicznie chorych są obalane przy pomocy prac
wykonywanych przez Zespól Projektu Pól
Bitewnych , pokazywanych na wystawach poza Creedmoor, w większości dających się
zaliczyć do sztuki konceptualnej. Często wykorzystywane tu są tu też zawiłe
teksty. Instalacje w sposób wyszukany ukazują „rewolucję”, będącą kluczową metaforą typu przeobrażeń
społecznych i estetycznych, do których Zespól Projektu Pól Bitewnych ma
nadzieję skłaniać. W 1988 r. galeria
Uniwersytetu Nowojorskiego, The Grey Art Gallery, zamówiła w the Living Museum
pracę, która jednocześnie uczciła by 200-lecie Rewolucji Francuskiej i wizytę
prezydenta Mitterrand’a. Instalacja, zatutułowana „Body Fluids of French
Revolution” (Płyny Ustrojowe Rewolucji Francuskiej) składała się z gilotyny i akwariów,
wypełnionych bulgoczącą cieczą (każda miała inny kolor), mających wyobrażać płyny ustrojowe różnych
osobistości związanych z Rewolucją: krew Robespierre’a, ślinę św. Justa, łzy
Dantona, spermę Marata i pot Camille’a
[Desmoulins]. Obok stał wielki przemysłowy
odkurzacz z napisem”Nous Sommes Touts Undesirable” (Wszyscy jesteśmy
niepożądani) – tytułem popularnej piosenki śpiewanej podczas wydarzeń majowych
(Maj 1968) we Francji, której artyści z Creedmoor nadali dodatkowe, ironiczne
znaczenie.
Zeszłego
roku, w Hunter Collage, Zespół Projektu Pól Bitewnych brał udział w wystawie
zbiorowej, której kuratorem była Katarina Isaakson, zatytułowanej „Inside an
Idea” (W środku idei). Ich praca, nazwana „Rezurekcja”, nawiązywała do
staroegipskiego rytuału, według którego w grobie umieszczano kawałek lnianego
płótna pokrytego ziemią i jęczmieniem, co miało zapewnić zmarłemu pożywienie.
Egipcjanie wierzyli, że obojętna substancja (jęczmień) spontanicznie wykiełkuje
(rozpoczynając życie), udowadniając, że jest możliwe życie po śmierci. Zespół
Pól Bitewnych wykonał „replikę” rytuału, rozsypując ziemię przemieszaną z
ziarnem jęczmienia na częściowo wykopanym kopcu z czarnego, wulkanicznego
piasku, w którym znajdowały się różne do połowy zakopane, jakby
„pochowane”przedmioty. W czasie trwania wystawy, nasiona między znajdujące się
między „szczątkami” przedmiotów
wykiełkowały, tworząc wymowną wizję życia wyłaniającego się ze smutku i
udręczenia.
W
przyszłości planuje się wyremontować parter Budynku 75, w którym kiedyś
mieściła się sala jadalna i kuchnia. Bolek planuje wypełnić tę przestrzeń
dziełami sztuki. „Ponieważ zbliżamy się do końca wieku, chciałbym stworzyć
instalację unkazującą ostatnie 100 lat”. Jednak długoterminowe plany Creedmoor
mogą zagrażać istnieniu the Living Museum.
W
przeciągu kilku następnych lat, szpital psychiatryczny zostanie przeniesiony do
nowych nowoczesnych pomieszczeń po drugiej stronie kampusu. Czy the Living
Musem pozostanie na swoim miejscu, czy Budynek 75 zostanie zburzony, czy
wynajęty tego dzisiaj nikt nie wie. Ale dla zawsze optymistycznie nastawionego
Bolka i Zespołu Projektu Pól Bitewnych niepewność jutra nie stanowi przeszkody
w realizacji nowego projektu.
Tłum.
Anna Dobrowolska