Czyli wspomnienie o Bolku Greczyńskim
Boże, Bolek. Ile to już lat minęło. Ciepłe noce, Barbakan, teatr Stu, niezapomniany "Exodus", Akademia, Nowy Jork. A jak Nowy Jork Bolka to Creedmoor Psychiatric Center, a jak Creedmoor to Living Museum, a jak Living Museum to dr Janos Marton. Dzwonię z duszą na ramieniu. Pokaże mi? Pokaże. Długa podróż ze Staten Island na Queens, wcale nie linią D. W końcu docieram. Na recepcji pytam gdzie pójść. Pójść? Dojechać. Szpital to 50 budynków na powierzchni 1,2 km2. Czekam na busik. Idę przez zalany słońcem trawnik. Zamknięte. Przerwa na obiad. Kładę się na ławce i czekam. Po jakimś czasie dostrzegam go z daleka. Rozpoznajemy się od razu, chociaż nigdy się nie widzieliśmy. Otwiera mi wejście w inny świat. Czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. "Idź, szperaj, penetruj zakamarki, rozmawiaj, słuchaj, wchłaniaj" mówi. No to chodzę, zaglądam rozmawiam, dotykam i oglądam to perpetuum mobile Bolka i dr. Martona.
A zaczęło się od kuchni. To kuchnia (jak zwykle najprzyjemniejsze miejsce w domu) przygarnęła uchodźców zbyt wrażliwych by znosić okrucieństwo współczesnego świata i zmieniła etykietkę "coś nie tak" w etykietkę "artysta", w uśmiech, w wiarę w siebie. Od czasu powstania Living Museum przydarzyło się to ponad 1000-cu pacjentom CPC, którzy wrażliwość, jak chciał Bolek, przeobrazili w broń. W artystyczną tarczę i miecz, dzięki którym świat spojrzał na nich innymi oczyma, z podziwem i z akceptacją. Przestali być dziećmi z kukułczych gniazd.
"Tu nikt nie myśli o swojej chorobie" - mówi Janos. "Tu liczy się tylko zaangażowanie i praca. Nie ma żadnej terapii. Tu króluje sztuka".
Gdy w 1983 r., na prośbę mamy Bolka, dr. Marton zaprosił go do współpracy w Creedmoor Psychiatric Center, szpital oddał im do dyspozycji dość duży (ok. 4000 m2) budynek starej stołówki i kuchni oznaczony numerem 75. Opierając się na koncepcji austriackiego psychiatry Leo Navratil'a, lekarz i artysta zaczęli zachęcać pacjentów do tworzenia wspólnego dzieła. Nie chodziło przy tym o terapię przez sztukę, a jedynie o stworzenie miejsca, w którym artystyczni wrażliwcy mogliby zmaterializować swoje odczucia, wypełniając własnymi pracami przestrzeń zorganizowaną przez Bolka, jednocześnie zmieniając się z osób psychicznie chorych w chorych psychicznie artystów. W arystokratów umysłu, jak mawiał Bolek. "Jeżeli czujesz, że jesteś artystą, muzykiem, malarzem, czy poetą, nawet chorym, to wiesz, że jesteś nim, czujesz się NIM, a nie pacjentem psychiatryka" - mówi Janos. "Czujesz się coś wart. Tym samym zmierzasz milowymi krokami do uzdrowienia".
I tak się włóczę tam i z powrotem, rozmawiam z pacjentami - artystami. W jednym z zakątków spotykam starszego pana, architekta, żydowskiego pochodzenia. Jego rodzice urodzili się w Łodzi. Był w Polsce. Projektował ciekawe budynki. I w pewnym momencie miał dość. Dość gonitwy, pracy bez odpoczynku, zabiegania. Rozmawiamy o Polańskim i "Pianiście", obiecuję mu kupić DVD. Zaraz wieczorem wysyłam je do Janosa.
Dr. Janos Marton
Psycholog, urodził się na Węgrzech w
1949. Zaraz po narodzinach syna, ojca, ekonomistę i dysydenta, aresztowano i skazano na sześcioletni pobyt w więzieniu. W latach 60-tych rodzice przeprowadzili się do Wiednia. Po ukończeniu psychologii na tamtejszym uniwersytecie, dr Marton wyjechał do USA, gdzie kontynuował studia z zakresu psychologii (otrzymał stopień doktora) i studiował sztuki piękne w Columbia University. Kuratorem Living Museum jest do dzisiaj. Niedawno odznaczony Dr. Guislain "Breaking the Chains of Stigma" Award.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz