Dzień zaczyna się
szczęśliwie. Co prawda nie od przypadkowych całusów, a od autobusu (expresowego)
za darmo -- nie działa kasownik. Autobusem tym stosunkowo szybko można dotrzeć
do MoMA.
MoMA to
muzeum sztuki nowoczesnej, założone w 1929 roku (pewnie z nudów) przez panią
Abby Aldrich Rockefeller i parę jej koleżanek. Pan małżonek Rockefeller patrzył na dziwne upodobanie żony do jeszcze dziwniejszej sztuki
nieprzychylnym okiem, ale w końcu dał za wygraną. Czegoż nie robi się dla żony
(albo świętego spokoju) !!
Tak oto powstało pierwsze muzeum sztuki nowoczesnej, obecnie jedno z najlepszych na świecie. I teraz trzeba to oglądać. Sześć pięter obrazów, rzeźb, grafik, projektów architektonicznych, video, fotografii i sztuki użytkowej. Na szczęście są schody ruchome i restauracyjki. Bez nich nie było by mowy. Już
Jung udowodnił, ze człowiek głodny nie myśli o sztuce. A co dopiero o jej
podziwianiu! A kolekcja zaiste imponującą. Sami wielcy znani i mniej znani. Van
Gogh, Cezanne, Kandinsky, Matisse, Dali, Jones, Pollock.. nie będę wam wymieniać. Są tu też obrazy Andy'ego Warhol'a. Także przeróżne zupy Campbell. Warto nadmienić, że w maju 2006 r. muzeum zorganizowało indywidualną retrospektywę twórczości. polskiego reżysera Lecha Majewskiego. Jej otwarcie uświetniła premiera Krwi poety,
unikalnej sekwencji 33 wideoartów prezentowanych symultanicznie, które,
w opinii kuratora MoMA Laurence’a Kardisha, „poruszają zaniedbane przez
inne media, niezagospodarowane obszary psyche współczesnego człowieka”.
W
restauracji najprzeróżniejsze dania. Długie stoły. Wszyscy jedzą razem. Płacąc
dostajemy numerek, który wpina się w stojak na stole, po czym kelner w fartuchu obwiązanym dookoła pasa a sięgającym kostek przynosi nam zamówione wcześniej
danie. Jak oni znajdują w mgnieniu oka te numerki, nie zgłębiłam. Koło mnie jakaś biało-czarna francusko języczna para pochlania ułożone na drewnianym półmisku sery. Patrzę na przeróżne warzywa, oliwki, mięsa ułożone w długim
szklanym bufecie. Nad nimi widzę rząd różnokolorowych rąk przyrządzających
przysmaki. Ręce białe, różowawe, jasno brązowe, oliwkowe, czarne. Zgrabnie żeglujące między specjałami, liczące wstążki makaronu, układające wybrane
delicje na talerzach.
Swoistym dziełem sztuki jest tez szatnia w MoMa. Okienka - stanowiska od A - F. Tłum
taki, że obsługa kieruje kolejką niczym ulicznym ruchem. Gdy już dotrzemy do
swojego okienka, szatniarz wystukuje nr płaszcza na komputerku i nasza kurka wjeżdża mu
do rąk. Coś wola do ludzi przede mną, ale nie widzą go, znikają. "How are
you doing?" pyta "OK. How are YOU doing? "Och wszystko mi się dzisiaj plącze" - mówi. "Nie mogę się połapać". Radze mu żeby trochę zwolnił tempo, śmieje się. Wychodzę.
Na ulicy ciepło, wiec pojawiają ciekawie ubrane persony. Eleganccy Afrykańczycy (szalenie
eleganccy ale i ekscentryczni) w jedwabnych kraciastych garniturach np. spodnie
w beżowo- żółtą kratę, brązowawa marynarka i zielono-czerwone rogowe
okulary.
W metrze
znajoma mi już para rozkłada kubły. Zaraz zaczną koncert. Na początek odwracają się od tłumu i odmawiają modlitwę. Zauważyłam ze ważna jest ilość nałożonych na siebie kubłów -- ma wpływ na dźwięk. Bębnią jak zwykle wspaniale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz