zaczynamy dziś...
od wizyty w 中国 (czytaj
Chiny).
Do Państwa Środka wchodzi się niepostrzeżenie, ulicą idąc Canal St (na Dolnym
Manhattanie) w kierunku zachodnim. Z początku tu i owdzie mijamy jedynie chińskie kramy. Po chwili znikają białe twarze a angielszczyzna ustępuje dziwnej melodii niezrozumiałego języka. Nagle znajduje się w zupełnie innym świecie. Spoglądając w górę widzę czasem dachy przypominające
dachy pagody i pełno wiszących chińskich reklam. Na poziomie zero królują długie, otwarte sklepiki (bez przedniej ściany) oferujące cały asortyment chińszczyzny, nastawionej chyba na turystów (choć trudno mi ich wypatrzyć). A wiec mamy
tu wachlarze i parasolki z bibułki, lampiony, smoki, amulety, figurki
Buddy, pozytywki odgrywające chińskie melodyjki, czapeczki chińskie z dwoma
czarnymi warkoczykami po bokach, tudzież wszystko co może się wam z Chinami skojarzyć.
Miedzy kramami krążą podejrzani Chińczycy szeptem proponując kupno złota, diamentów
i zegarków (to w języku angielskim) i drobniutkie kobietki zachęcające do
nabycia torebek, które pokazują na zdjęciach i by je nabyć trzeba gdzieś się udać.. nie sprawdzam gdzie.
Dużo ciekawsze od nich są stragany z górami
azjatyckich owoców i warzyw. Tu można nabyć świeże lichi, wiązki owoców longan
(baldachowate łodyżki zakończone niewielkimi kulkami w kolorze kiwi), rambutan, przypominający małe okrągłe czerwonawe jerzyki, owoc smoka barwy ostrego różu jaki spotyka się na chińskich akwarelach, słodkie kiwi, liście przypominające nasz szpinak, korzenie imbiru rożnej wielkości i mnóstwo
innych różności, których nazw nie znam, bo nie znam chińskiego... a tu wszystko
jest po chińsku i napisy i ceny.
Wchodząc głębiej, a raczej idąc w kierunku smrodu,
trafiam do wielkich kramów rybnych. Towar wazy się tu na okrągłych wagach
zawieszonych na łańcuchu. Coróż lądują na nich ryby, krewetki, jakieś muszle,
kraby.. głównie świeże, ale także suszone. Ruch duży, i gwar duży. Wszyscy
się targują, wybierają, przebierają.
Tu można tez zakupić przeróżne zioła i żeń szeń w różnej postaci. Nieco dalej prawdziwe chińskie kluski gotowane jakby na
parze, takie jak widuje się w filmach i jakaś zupa koloru błota. Miedzy tym
wszystkim od czasu do czasu witryny w suterynie oferują chiński masaż
(cena uzależniona od czasu masowania).
Przez szybę zaglądam do chińskiej knajpki i przyglądam się jak się je pałeczkami zupę. Nie wchodzę i nic nie zamawiam bo
nic nie rozumiem...(Po jakimś czasie nie będzie to już przeszkodą).
Na rogu długa kolejka... w malej budeczce na
kolkach Chińczyk piecze ciasteczka (Hong Kong cookies). Procedura taka jak przy
naszych gofrach, ale po wyjęciu z formy te gofry rozpadają się na małe
kuleczki. Torebeczka za dolara. W pobliżu sklep z herbatą,
medymekantami i porcelana. Tu spędzam chyba z godzinę. Wychodząc przyglądam się
jak stary Chińczyk wyplata z iście chińską precyzja i cierpliwością zwierzęta i rajskie ptaki z barwionej trzciny.
China Town na Manhattanie zamieszkuje obecnie około 100 000 Chińczyków (co ciekawe, na początku XX w było tu
jedynie ok 7000 przybyszy z Chin, w tym tylko 142 kobiety). Kwitnie
tu czarny handel, dalej istnieją fabryczki zatrudniające robotników za prawie
darmowa place, a chińskie gangi posiadają swoje sfery wpływów.
Chiny graniczą ze słoneczną Italią zwaną
Little Italy. Przekraczając granicę włosko - chińską, (znowu hop! i jesteśmy
w...) od razu wchodzimy do cudownego włoskiego sklepu z wiszącymi wielkimi
szynkami, suchą kiełbasą, wielkimi serami no i oczywiście winem. Im dalej tym
bardziej włosko, ale to znacie..brakuje tylko gondolierów...
Spędzam chwilkę we Włoszech rozkoszując się
zapachem serów i oregano, wracam na Manhattan... i idę sobie oglądając to i owo
A więc, na rogu 5th Avenue i ulicy 29, sklep Indyjski a
w nim przeróżne Sari i indyjskie stroje bardzo wykwintne i bardzo
drogie, malutki sklepik z japońskim origami, w którym można kupić kolczyki - żurawie z utwardzonego lakierem złotego papieru, maleńkie tarty z przeróżnymi
owocami, croissanty z łososiem i inne francuskie specjały we francuskiej patiserie na jednym z rogów Union Square.
Wchodząc w te rożne światy lawiruje w odpowiadających im światach dźwięków i zapachów...coś niesamowitego.
Na Broadwayu, tuż przy przystanku autobusu
napotykam pastelowego człowieka. Właściwie z początku nie wiem że to człowiek,
bo widzę jedynie ruchomą jasno-pastelową plamę. Po chwili ta pastelowa plama
prostuje się i z wielkiego kosza na śmieci wylana się ciemna twarz w czymś co można by nazwać peruką w kształcie wielkiego afro skonstruowanego z półprzezroczystych
barwnych nylonowych wstążeczek powiewających na wietrze. Do tego żakiet i
spodnie podobnej barwy z mnóstwem naszywek, guziczków i naszyweczek. Żywy teatr. Scenografia gotowa.
Na autobus czekam prawie godzinę i gdy do
niego wsiadam (z trudem, duży tłok)... jest już prawie ciemno. Mimo to przez
okno widzę "ulice Baniek Mydlanych". Kończy się jakiś uliczny jarmark
i cala przecznica Broadwayu tonie w unoszących się w powietrzu
bankach mydlanych przeróżnej wielkości, w których w świetle zachodzącego słońca
odbija się Nowy Jork.
A z życia codziennego..
Tuż przed Halloweenem co poniektóre drzewa i krzewy zostały spowite sztuczna pajęczyna. W Central Parku szykuje się Halloweenowa Parada. By wziąć w niej udział trzeba przed 10 rano zarejestrować się z dynią.
Wszędzie pełno chryzantem, najpiękniejsze chyba przed biblioteką na Manhattanie, olbrzymi różnokolorowy rząd.
W niektórych sklepach pojawiają się już świąteczne dekoracje. Na razie choinki bez ozdób z mnóstwem maleńkich światełek
i typowe, bożonarodzeniowe bukiety, z których najładniejszy chyba to rubinowe
kwiaty amarylisu ozdobione gałązkami jodły kanadyjskiej lub srebrnego świerka.
W Macy's można kupić przeróżne świąteczne zastawy; oprócz typowych, również w stylu "lodowym" jak z Królowej Śniegu (srebro, biel, szkło i gdzieniegdzie lustro)
U moich Włochów czwartek był dniem kiełbasianym. Została
wyprodukowana kiełbasa domowa ostra i łagodna, bez udziału rzeźnika całkowicie
domowym sposobem (bo przynajmniej wiemy co jemy). Zwija się ja w ślimaki i zamraża lub wędzi i suszy na "salami".
Zagłębiam się w tajniki kuchni
brazylijskiej. Podobnie jak w kuchni japońskiej, stosuje się tez
tu gotowanie przez zanurzenie np krewetek w kwasie (możne być tez sok
cytrynowy "osłodzony" pomarańczowym)
PIEKNIE ANIU I SZATA GRAFICZNA TEZ OKEY!!!
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM
MALGORZATA