Tak wygląda Manhattan
jak dopływa się do niego promem ze Staten Island. Stąd też odpływa prom do
Statuy Wolności (jak chciałoby się pod nią stanąć) i na wyspę Ellis, gdzie przez długie lata (do 1954r) był punkt kontroli emigrantów. Tam stawiali pierwsze
kroki na amerykańskiej ziemi. Teraz jest tam Muzeum Emigracji, czyli właściwie historii USA. Na tle wieżowców, przy moście widać terminal promów).
Tu wysiadam z promu. I mijam niewielki budynek z końca XVIII w., kościół Matki Boskiej Różańcowej mieszczący kaplicę Elizabeth Ann Seton, pierwszej amerykańskiej świętej. Potem albo włóczę się po dolnym Manhattanie albo wsiadam w autobus i jadę wyżej, w stronę
Central Parku. Tym razem wsiadłam w autobus by podjechać na Union Square, do księgarni Barnes & Noble. Po drodze zgadała mnie jakaś bezrobotna (i chyba
bezdomna) Włoszka. Dzięki temu przejechałam dwa przystanki. Muszę się wrócić. Dzięki temu
odkrywam 14 ulicę z prawdziwą, olbrzymią kwiaciarnią. Są w niej najprawdziwsze
azalie, fiołki, róże, jakieś egzotyczne kwiaty. Jest na co popatrzeć. Bukiet róż (taki jak mi się podoba) okolo 100$.
Na środku Union Square jest niewielki park. Pełno ludzi. Siedzą na ławkach, leżą na trawie. Chłoną wolność i słońce. Naokoło parku targ warzywno-owocowy. Nie krakowski Kleparz, ale prawie. Można
tu kupić sezonowe owoce i jarzyny bezpośrednio od farmerów. Pachnie świeżą
bazylią i ziołami, rożnymi pomidorami, papryką.. .... są tu także
bukieciki świeżych kwiatów.
Wchodzę do księgarni. Cztery pietra. Na każde
ruchome schody. Tu można przyjść na cały dzień, brać książki i czytać bez końca. Siada się jak kto woli - na podłodze, albo na krześle (od czasu do czasu
są tu odczyty, spotkania z autorami itp, wiec jest tez miejsce krzesełkowe). Jeśli się nie ogląda, a czegoś szuka, trzeba pytać gdzie to
jest. Wtedy odnalezienie tego czegoś trwa kilka minut - tyle ile
czasu zajmuje wystukanie tytułu na komputerze. Dostaje się kartkę z nr pietra i działu.
W ten też sposób znajduje to czego
szukam. Siedzę tam jednak dużo dłużej i oglądam, oglądam, oglądam... przyjdę tu
w jakiś deszczowy dzień. Idę płacić. Pani w kasie oczywiście pyta jak sie czuje
i czy wszystko OK. Pogoda ładna, mówi..itd. Rozmawiamy chwilkę milo. Wychodzę.
Portier w liberii znowu mnie zagaduje: "How are you? Fine? Have a nice day!". Życzę mu tego samego i wychodzę.
Przechodzę przez Union Square, oglądam
podkoszulki .. śmieszne. Jeden ze zdjęciem Indian ze strzelbami i napisem
:"We' ve been fighting terrorism since 1492" (Walczymy z terroryzmem
od 1492 roku), inny z napisem COSMOPOLITAN ułożonym z symboli używanych przez rożne religie. Ciekawe. Broadwayem idę w kierunku promu.
Wszyscy wiecie co to Broadway. Jednak
pewnie wszyscy nie wiecie że: ciągnie się wzdłuż całego Manhattanu (około
21km), że nie wszędzie są teatry, że ulica nie jest wcale szeroka (broad) i że jest
na niej ruch jednokierunkowy. Idąc od Union Square w kierunku dolnego
Manhattanu można wejść do bardzo ekskluzywnych sklepów, rożnych kafejek
(Nie ma tu kawiarni w europejskim znaczeniu tego słowa. W kawiarniach owszem
kawa, przeróżna ale też zawsze coś do jedzenia), przedziwnych sklepików np z
indiańsko-westernowymi akcesoriami, itp. Tutaj tez zabudowa jest częściowo
nieco niższa, ale fasady domów tak piękne, że idzie się z głową zadartą do góry. Po jakimś czasie boli szyja, ale nie da się nie patrzeć i podziwiać
i tak kilometrami..
Nieco bliżej Wall Street, po prawej mam eleganckie sklepy (chodnik jest wąski), piękne wystawy, wnętrza i dochodzące z nich niebiańskie zapachy, po lewej na chodniku Afrykański targ. Na płachtach rozłożonych na ziemi sterty torebek, książek, Bóg wie czego. No i ciągłe zachęty, żeby obejrzeć, kupić. "Nie dzisiaj, innym razem?" Ale dlaczego? Poparz? To taka okazja! Rolex za 10 dolarów... ".. słyszę przez parę kilometrów. Tak wiec Panie i Panowie! Na prawo Ci z kasa, na lewo Ci bez kasy..
Z końca "targu" dochodzi bębnienie. Potężny Afrykańczyk gra na... trzech plastikowych kubłach po farbie i
na koszu na śmieci. Ale jak gra. Wirtuozeria. Brzmi tak jakby miał co
najmniej z dziesięć bębnów. Od czasu do czasu przewraca jeden kubeł i gra na krawędzi, czasem podnosi niektóre stopami, leciutko żeby uzyskać inny dźwięk.Czasem trąca kosz, żeby uzyskać dźwięk metaliczny. Nie ma
przechodnia który by nie przystanął i nie wrzucił mu przynajmniej dolara.
Stoję przy nim chyba ponad pół godziny.
Dochodzę do promu, idę jeszcze przez jeden
park. Blattery Park, już nad samym oceanem, z pięknym pomnikiem ku czci żołnierzy poległych na morzu w czasie II wojny światowej. Stoi tu mim
(taki jakich dużo w Krakowie) naśladujący Statuę Wolności. Patrze na niego
przez chwile. W pewnym momencie Statua zdejmuje maskę, uśmiecha się do
mnie czarną, spoconą twarzą i mówi: "Strasznie dzisiaj gorąco, muszę sobie chwilkę odetchnąć".
No i promem, kolo prawdziwej Statuy Wolności,
z obolałą szyją wracam na Staten Island.