To macie.
The Frick Collection to jedno z najmilszych
muzeów świata. Dlaczego? Jest piękne, stosunkowo niewielkie i zupełnie
niemuzealne. Nie ma w nim zwykłej muzealnej chronologii, nie ma jakiegoś
przewodniego klucza, tematu do zgłębienia. Za to mamy możliwość pochodzenia
po rezydencji państwa Frick. A rezydencja jest urocza.
Tu mieści się obecne muzeum. Pałacyk w stylu neoklasycznym, albo jak tu mówią w stylu europejskich XVIII-to wiecznych rezydencji, w otoczeniu drapaczy chmur wydaje się niewielki.
Pan Henry Clay Frick zakupił podziwiane dziś
przez nas dzieła sztuki, dzięki temu ze jako młody
biedny chłopak wymyślił by w prostym piecyku produkować z węgla
koks. Na koksie zrobił kokosowy interes. W wieku trzydziestu lat był już
milionerem.
Do rezydencji wchodzi się bocznym wejściem. W
niedziele wpuszczają nas tam za dowolnie ofiarowaną sumę. Nawet za 10
centy. Jak tylko wymienimy powitalne "How are you doing today?" i
"What's up?" z czarnym portierem (oczywiście w liberii) wchodzimy do oranżerii - ogrodu. Czy spodziewalibyście się ogrodu w samym środku domu? I to przepięknego ogrodu? Z fontanną pośrodku? Można na początek przysiąść
na marmurowej ławeczce i rozkoszować się zapachem kwiatów.
Ogród robi niesamowite wrażenie. Może
dlatego, ze się go w ogóle nie spodziewamy. Woda szemrze cicho, słońce świeci
przez szklany dach i wszędzie unosi się zapach kwiatów (obecnie hiacyntów i storczyków) Zapach kwiatów towarzyszy nam zresztą wszędzie. Różnobarwnych
lilii, tulipanów i niebieskich hiacyntów (tak bukiety z hiacyntów, ze dwadzieścia, może więcej w wazonie).
Z ogrodu wchodzi się na pokoje, w których na ścianach wiszą prawdziwe arcydzieła. Wisza tak jakbyśmy je sami sobie
powiesili. Tak żeby było po prostu ładnie. Tak wiec mamy Whistlera obok Van
Dycka, Milleta obok Maneta. Piekne obrazy Veermera (odkrywam
ze "Kobieta w Żółtym Kubraku" ma takie same kolczyki jak
"Dziewczyna z Perlą"), Chardina, Goyi, Rembrandta. I, miedzy innymi,
"Polskiego Jeźdźca" , pochodzącego z kolekcji ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Są tu urocze pokoiki Fragonarda i
Bouchera, pokój dzienny, koncertowy, jadalny. Ale najpiękniejsza jest
biblioteka. Z rzędami pięknie oprawionych książek o sztuce, nakrytych (żeby się
nie kurzyły) specjalnymi tkanymi dywanikami.
Same wnętrza robią tak samo duże wrażenie jak
obrazy. Wyrafinowane i użyte z nadzwyczajnym umiarem, ornamenty
eklektyczne zdobią gzymsy i ściany. Drewniane parkietowe posadzki, przy ścianie
okolone są pasem marmuru. Zasłony w oknach wykończone plecionymi kulkami,
welurowe płyciny ścian -- ozdobnie plecioną taśmą. W prawie każdym
pomieszczeniu znajdujemy tez piękne kominki z kompletnym zestawem przyrządów
kominkowych. Oprócz tego, tak jak w domu -- zegary, meble, troszkę porcelany,
figurek.. i niewielkich rzeźb. Trzeba przyznać, że jak na biednego chłopaka z Pensylwanii, pan Frick miał świetny gust i wyczucie estetyki.
Obchodzę pokoje po trzy razy, siedzę w
ogrodzie.. no i w końcu wychodzę. I idę w dol Madison Avenue. Na wystawach
wiosna, w knajpach białe pełne frezje i białe tulipany. W jednej olbrzymi (jak
wielki krzew) bukiet białych lilii. Wystawy na Madison Avenue
to wystawa sztuki współczesnej. Sklepy przeważnie designerskie. Czasem
zastanawiam się jak zarabiają pieniądze. Na przykład sklep z jednym (identycznym) fasonem butów tyle że w najprzeróżniejszych kolorach. I tak docieram do
Barney's of New York ("moja" torba dalej za $1450). "Zimno dzisiaj"
- zagaduje czarnego portiera w nausznikach i szaliku. "O tak okropnie. Ale
wiesz, najgorsze to to ze każą nam się golić. Strasznie mi zimno w brodę"
- mówi i zaprasza do środka. Ten sklep też ogląda się jak muzeum. Zarówno ze względu na eksponaty jak i na ich ceny. Dzieła sztuki -- wiadomo
drogie. "Moja" torba wydaje się niczym w porównaniu z para
kowbojek z krokodyla za $6000. (nie pomyliłam zer) czy kolia za 25000$.
Na 45 ulicy sklep z Judaikami. Jest tu wszystko. Przeróżne mezuzy, lampki chanukowe, wskaźniki do czytania tory, księgi, a nawet rogi wielkie kręte (nie spróbowałam jak się w nie dmie). Ciekawe jaki wydają dźwięk..
I tak dochodzę (uff!! kilometry, a raczej
mile) do ulicy 8 (z 70- tej). Tu za dwa dolary (albo niecałe trzy w wersji
ulepszonej) można dostać kawałek pizzy we włoskiej Pizzerii
"Famiglia". Pizzeria prosta ale nie byle jaka. Ich pizze jadają
miedzy innymi Bill Cosby, Nicolas Cage, Barbra Streisand, Al Pacino i
JA. Kupuję wersję ulepszoną (wszystko co zawiera coś więcej niż
sos pomidorowy i ser) mając tym samym udział w 20 tysiącach kawałków pizzy
sprzedawanych dziennie. Siadam i zajadam obserwując przez okno najdziwniejszych
ludzi świata.
Potem jeszcze kawka w Starbucks Coffee, gdzie
barista lub baristo (zdecydowanie wole baristo) przygotuje Wam kawę wedle
indywidualnego upodobania. Można wydziwiać do woli. Ja jestem klientem mało uciążliwym i zdecydowanym. Zawsze pijam doppio czyli podwójne espresso.
Wiadomości z życia codziennego
"Duch w Operze" - najdłużej grany
musical na Broadwayu (20 lecie w 2006 r), musical który do tej pory obejrzało
ponad 90 milionów widzów (jestem jednym z tych 90 milionów Ha!!), i który już przyniósł ponad 5 miliarda dolarów dochodu (dla porównania Titanic1.3
miliarda). Strasznie tradycyjny, strasznie europejski i strasznie perfekcyjny.
Teatr śmieszny. Eklektyczny, niesamowicie stromy -- kolana na wysokości ramion siedzącej przed wami osoby. Tu doskonale widać "przegląd rasowy"
. Buzie najrozmaitsze -- atlas ras człowieka.
Koszulka na Union Square: Ostatnia
Wieczerza Leonarda Da Vinci pod nią napis: "Czy mógłbyś podać mi sos?"
Kulinaria, bo jakżeby inaczej.
Szaszłyczki z kulek mozarelli, suszonych
pomidorów i świeżych listków bazylii.
Łososia piecze się na ruszcie na namoczonej
w wodzie deseczce cedrowej. Przedtem naciera się go mieszaniną brązowego
cukru, czosnku, pieprzu i sosu sojowego. Yummi yummi - czyli pychotka.
Quishe w Tisserie na Union Square: szupinkowy (cale liście), brokułowo cheddarowy, serowo (pleśniowy w rodzaju
rokpola) pomidorowy, krabowy, szparagowy. Ponadto mini quishe w łódeczkach
z ciasta francuskiego. Tamże kanapki z ciemnego chleba z łososiem
nowozelandzkim, suszonymi pomidorami, przysmażaną cebulka i kaparami.
Nieprawdopodobna mieszanina smaków z rożnych stron świata i dziwnych połączeń.Ostatnio widziałam Martini z
marynowanym jajkiem jakiegoś ptaka i białymi truflami.
Utrata sezonowości. Wszystko dostępne przez
cały czas, doskonale w smaku. Nie takie jak pomidory w Polsce w
zimie. Tak wiec prawie codziennie jadam maliny, jeżyny, truskawki i wszelkie
inne owoce.
A na Union Square targ ziemniaczany.
A na Union Square targ ziemniaczany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz