L., przemiła starsza pani ta z którą Spielberg robił
wywiad, mieszka w malym domku trzy przecznice dalej. Na drzwiach oczywiście
amerykańska flaga, w ogrodzie sztucznych skrzynkach rosną sztuczne kwiaty.
Drzewa i trawa prawdziwe.
L. calymi dniami slucha Smooth Jazz Station
(co też już stało się i moim przywyczajeniem), boi się pająków i
zawsze w lodówce ma jajka gotowane na twardo.
L. od czasu do czasu okadza dom by
wystraszyć duchy, które nie wyprowadziły sie razem z poprzednimi właścicielami.
(Widocznie przywiązane są do domu a nie do właścicieli albo się zakochały w
L).
Z L. można rozmawiać godzinami.
U L. wszędzie na ścianach wisi.... kto? No właśnie kto?
"Kokopelli" odpowiada zdziwiona, tak
jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. "Kto L.?"
"Kokopelli. Ko-ko-pe-lii. Nie słyszałaś o Kokopelii????"
No nie słyszałam. A historia ciekawa.
Kokopelli to indiański bóg płodności, uprawy
ziemi i muzyki. Dlatego przedstawiany jest grający na flecie, ale też z wielkim
penisem. (Kokopelli na ścianach u L. penisa nie ma). Kokopelli nosi w worze
nienarodzone dzieci i rozdaje je kobietom (od tego wora chodzi przygarbiony,
bo dzieci dużo i wór ciężki), ale jak chce sobie poharcować zostawia penisa w
potoku, gdzie kąpią się piękne Indiańskie dziewczęta. (Kiedy po niego wraca nie
wiadomo). L. lubi Kokopelli bo jest radosny i figlarny. Zresztą zobaczcie
sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz