L., co to? – pytam gdy wraca. Och, to Colin
Powell w moim muzeum. A tu ja... poczekaj.. Za chwilę przychodzi z ogromnym
albumem zdjęć. Zaczynamy zwiedzanie Muzeum Holokaustu w El Paso (Texas). Słucham
historii każdego eksponatu, każdej gabloty, każdej planszy, pokazującej życie
przed wojną, pierwsze lata wojny, i tragiczny koniec.Tak więc jest tu typowy
galicyjski pokój, stare radio, z którego słychać przemówienie Hitlera, sklepik Żydowskiego zegarmistrza przed wojną i w płomieniach w czasie wojny, slup ogłoszeniowy z plakatami i obwieszczeniami z lat wiadomych, replika wagonu bydlęcego wywożącego Żydów do obozów koncentracyjnych z wzruszającym śpiewem
kantora w tle i lamentem przyszłych ofiar, eksponaty powiedziałabym „mini oświęcimskie” (buciki, walizki itp) przeróżne plansze, teksty, cytaty,
mapy. Całość urządzona w z ogromnym wyczuciem, w sposób niebywale profesjonalny
i przemyślany, zarówno pod względem plastycznym jak i merytorycznym, Po prostu nie do uwierzenia. Zbyt wiele szczegółów, żeby wszystko opisać. Jest tu też dział poświęcony innym miejscom zagłady, w którym miedzy innymi wymienieni są Turcy za rzez Ormian, Rosjanie i wiele wiele wiele innych narodowości.. W ogrodzie
tablice poświęcone „Sprawiedliwym wśród Narodów Świata” . Znajduję dwóch Polaków.
Muzeum odwiedzały i miały w nim wykłady rożne osobistości, między innymi Gorbaczow (który nota bene zignorował zupełnie
miejsce poświęcone likwidacji Niemieckiej Republiki Nadwołżańskiej), generał
Norman Schwarzkopf (szef operacji Pustynna Burza), Rudy Gulliani (burmistrz
Nowego Jorku), Bill Clinton, etc. Organizowano w nim poważne międzynarodowe
konferencje, spotkania itp.
Ekspozycję stworzyła L. (z
zawodu dyplomowana pielęgniarka, przełożona pielęgniarek na oddziale
kardiologii) w latach 1992 – 1997, od
podstaw, jako wolontariusz, przy
technicznej pomocy jednego pracownika, technika teatralnego, współpracując z
wieloma naukowcami, rodzinami ofiar Holokaustu i życzliwymi osobami. W 1994 r. L. dostała plakietę z podziękowaniami za swoją działalność i czas poświęcony muzeum.
Muzeum L. spłonęło w październiku 2001, miesiąc
po zamachu na World Trade Center. W tymże roku, przed pożarem obejrzało je
ponad 20 000 osób.
Oficjalna strona internetowa obecnie
odbudowywanego muzeum w El Paso nie wy mienia imienia L. Natomiast częściowo
pokazuje jej dzieło.
Inne rzeczy zauważone... och ta Ameryka !
Brooklyn
(ponad 2.5 mln mieszkańców, prawie tyle samo Czarnych
co Białych, plus około 20% Latynosów), to
jak wiecie jedno z nowojorskich borough (dla przypomnienia Nowy Jork to takie pięcio-miasto. Każde z tworzących go miast nazywane jest borough), jest
dzielnicą raczej poziomą, z akcentami pionowymi, ale domy są wyższe niż na
Staten Island. Bardziej przypominają kamienice czy bloki. Są też kilometry
szeregowych domków jednorodzinnych, trochę podobnych do takich jakie
się widuje w Anglii. Więcej tu tez jakby sklepów...i jest bardzo swojsko.
Naziemne stacje metra przypominają podwarszawskie stacje kolejowe, takie
Milanówki, czy Żyrardowy, z tą tylko różnicą, ze perony są o wiele dłuższe. Z
okien kolejki widać kilometry muru pokrytego graffiti, podobnego do graffiti na linii Kraków - Katowice.
Są tu też długie sznurki z suszącym się praniem. Brooklyn
wita (i zegna) przybyszów w jedynie tu znany sposób. Tak wiec przy drodze
zobaczycie rożne dziwne napisy, na przykład „Fugheddaboudit" lub „Oy Vey”.
Nowojorskie Akwarium, na Brooklynie, w tym
samym nieco zaniedbanym stylu, stanowi połączenie zoo z odrobiną wesołego
miasteczka. Tu można pogłaskać przez szybę rekina (który, jak piszą, ma 15 rzędów zębów, przemieszczających sie do
przodu po ewentualnej utracie), obejrzeć płaszczki (używane przez starożytnych Greków do wywoływania elektrowstrząsów), podziwiać najróżniejsze ryby z raf
koralowych, meduzy, i inne stworzenia wodne, ale także zobaczyć
cyrkowo-kiczowate i okropnie głośne show z lwami morskimi w roli głównej,
czy wsiąść do „podmorskiej” kapsuły by zakładając specjalne okulary odbyć trójwymiarową podroż po dnie oceanu, z wszelkimi możliwymi efektami towarzyszącymi
Watro też przejść się na Brooklynski cmentarz,
Greenwood Cementary, na którym pochowani są między innymi Jean Michael
Basquiat, Leonard Bernstein, i Samuel Morse (ten od alfabetu) no i na słynny Brooklynski Most (1825
m długości) zbudowany w stylu neogotyckim.
Ponadto...
W sklepie rosyjskim mówię po rosyjsku, coraz lepiej. Po raz pierwszy od czasów Gierka widziałam tam prawdziwy czerwony kawior, ale ostatnio zakupiłam ser z Armenii, który oni zwą bryndza. Nie jest to jednak bryndza w naszym pojęciu tego słowa;
bardziej przypomina fetę. Jest ostry i przepyszny. Rosyjski też „ćwiczę” w
autobusach bezustannie chcąc nie chcąc podsłuchując rożne rozmowy czy gawędząc z emigrantkami, a także czytając plakaty
(np informujące że linia A jest wtedy a wtedy nieczynna, albo że „wody niet”,
tudzież szyldy, typu Dietskij Sad, itp ). Niektórzy twierdzą że większość użytkowników tegoż języka żyje tu z przemycanych z kraju diamentów.
Dzieci ogarnięte są manią noszenia butów z kółkiem. W butach takich jak adidasy w podeszwę, na wysokości pięty, wbudowane
jest kolko-rolka. Jeździ się na tym gdzie tylko się da.
Teraz już jest Hallowynowe wszystko nawet
kolczyki w kształcie dyni. Ostatnio reklamują wycieczki po wyżej wspomnianym Brooklyńskim cmentarzu, z „duchowymi” atrakcjami w tle (zapisy czym wcześniej tym lepiej), bale, party, i co tylko się da.
Jestem na bieżąco z rożnymi świętami
rozmaitych nacji, które są obwieszczane w gazetach i lokalnych programach TV,
paradami (polska – Pulaski's Day, włoska – Columbus Day, itd), sporami
ortodoksyjnych Żydów z nieortodoksyjnymi (np czy można otworzyć Centrum Kultury
w sobotę, czy nie, co jak pisze gazeta, o tyle ważne, ze
Ortodoksyjni dają na ten cel spore datki), i innymi inter-kulturowymi
problemami..
No i kulinaria, bo jakżeby inaczej
Z nowości kulinarnych – gorzkie brokuły
(nie są wcale gorzkie, ale mówią na nie bitter broccoli), kupuje się je w wiązkach, jakby maleńkie brokuły z liśćmi, gotuje, podaje z czosnkiem. Po
ugotowaniu wyglądają mniej więcej jak nieposiekany szpinak. Dobre.
Z kulinariów
widzianych – chiński sposób wędzenia mies i ryb na palonym brązowym cukrze
pomieszanym z czarną herbatą. Daje się to do woku wyłożonego folią aluminiową, podpala mieszaninę, na to kładzie bambusowe sitko z mięsem lub rybą i wędzi aż do
skutku. Potem można rożne cuda z tym wyczyniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz